Katyń 1940 roku i Smoleńsk 2010 – obie tragedie łączy nie tylko śmierć polskiej elity, ale i kłamstwa powołanych w celu ich wyjaśnienia, dwóch komisji – w sprawie Katynia – Komisji Burdenki i Smoleńska – Komisji Anodiny. Kłamstwo katyńskie, które było fundamentem PRL, zostało zastąpione kłamstwem smoleńskim, które pod względem lansowanej teorii o przyczynach katastrofy, stało się kalką kłamstwa katyńskiego.
Kozielsk, Ostaszków, Starobielsk – Katyń, Twer, Charków – Katyń, Miednoje, Piatichatki. Miejsca uwięzienia, miejsca śmierci, miejsca zbiorowego pochówku – miejsca, o których nikt nie miał się dowiedzieć. A jednak symbolizujące je wspólne słowo KATYŃ nie dało się zasypać ziemią zapomnienia. Polacy odgrzebywali je uporczywie i z narażeniem na kolejne wielkie ofiary przez następne dziesięciolecia. Aż do 10 kwietnia 2010 roku…
Kłamstwo katyńskie
Walka z faktami wsparta przez cyniczne kłamstwo rozpoczęła się od momentu, gdy ateistyczny bolszewizm stanął oko w oko z prawdą, iż polscy oficerowie, którzy jesienią 1939 roku znaleźli się w radzieckiej niewoli, są niezłomni w swej wierności wobec Polski. Taką właśnie opinię o nich 75 lat temu sformułował Beria w tajnej notatce nr 794/B, skierowanej 2 marca 1940 roku do Stalina. Według niego, oficerowie ci „stanowią zdeklarowanych i nie rokujących nadziei poprawy wrogów władzy sowieckiej” i dlatego należy ich rozstrzelać „bez wzywania skazanych, bez przedstawiania zarzutów, bez decyzji o zakończeniu śledztwa i aktu oskarżenia”. W dniu 5 marca 1940 roku wydano tajną decyzję nr P13/144, w której zaaprobowano propozycje Berii. Podpisali ja najwyżsi przedstawiciele ówczesnych władz Związku Sowieckiego: Stalin, Woroszyłow, Mołotow, Mikojan, Kalinin i Kaganowicz. Prawie miesiąc później, 3 kwietnia, z obozu w Kozielsku wyruszył pierwszy transport jeńców kierowanych na egzekucję do Katynia, ostatni – 12 maja. W tym samym niemal czasie podobne transporty śmierci miały miejsce w innych obozach: obóz w Starobielsku likwidowano od 5 kwietnia do 12 maja, obóz w Ostaszkowie od 4 kwietnia do 16 maja. Zapewne w tym samym przeciągu czasu mordowano polskich jeńców w obozach w Kijowie i Mińsku. Zawsze podobnie: najpierw krępowano z tyłu ręce, a potem podstępnie, w tył głowy, na którą narzucono wojskowy płaszcz, z bliskiej odległości kierowano jeden śmiercionośny pocisk. Tych pocisków wystrzelono około dwadzieścia dwa tysiące… Tak ginęła elita polskiego narodu: oficerowie Wojska Polskiego, policjanci, oficerowie rezerwy: urzędnicy, lekarze, profesorowie, prawnicy, nauczyciele, duchowni, literaci, kupcy… W swojej książce „Widziałem na własne oczy” – Józef Mackiewicz – pisał: „Nie są to trupy anonimowe. Tu leży armia. Można by zaryzykować określenie kwiat armii, oficerowie bojowi, niektórzy z trzech uprzednio przewalczonych wojen. To jednak, co najbardziej nęka wyobraźnię, to indywidualność morderstwa, zwielokrotniona w tej potwornej masie. Bo to nie jest masowe zagazowanie, ani ścięcie seriami karabinów maszynowych, gdzie w ciągu minuty czy sekund przestają żyć setki. Tu przeciwnie, każdy umierał długie minuty, każdy zastrzelony był indywidualnie, każdy czekał swojej kolejki, każdy wleczony był nad brzeg grobu, tysiąc za tysiącem”. 26 października 1940 roku 125 funkcjonariuszy NKWD uczestniczących w przygotowaniu zbrodni i jej wykonaniu zostało nagrodzonych przez Ławrientija Berię tajnym rozkazem nr 001365 NKWD ZSRR „za pomyślne wykonanie zadań specjalnych”.
Prawdę o tym ludobójstwie próbowano zachować w najgłębszej tajemnicy: doły z ciałami zamordowanych oficerów zasypano, a potem zasadzono tam las. Później, po odkryciu w 1943 roku przez Niemców masowych grobów w Katyniu, pojawiły się niepowątpiewalne ślady: orzełki z mundurów, żołnierskie nieśmiertelniki, medaliki, guziki. A przede wszystkim ciała ofiar z przestrzeloną od tyłu głową. Nawet zapiski z ostatniej drogi z Kozielska. Szczególnie dramatycznie brzmi zakończenie dziennika mjr. Adama Solskiego, gdy prowadzony na śmierć dnia 9 kwietnia 1940 zdążył jeszcze zanotować: „Piąta rano. Od świtu dzień rozpoczął się szczególnie. Wyjazd karetką więzienną w celkach (straszne!). Przywieziono gdzieś do lasu; coś w rodzaju letniska. Tu szczegółowa rewizja. Zabrano zegarek, na którym była godzina 6.30 (8.30). Pytano mnie o obrączkę, którą (…). Zabrano ruble, pas główny, scyzoryk”.
Jaka mogła być polska odpowiedź na to przesłanie zła? Mogła być tylko jedna: wyrazić się musiała w pamięci wiernej ofiarom. Generał Władysław Anders powierzył zadanie zbadania sprawy „zaginięcia” polskich oficerów rotmistrzowi Józefowi Czapskiemu, który sam cudem ocalał z Kozielska. Czapski pisał: „Polakiem jest ten, kto tych ofiar bezimiennych nie może zapomnieć i tu jest ich zwycięstwo”. O prawdę o śmierci polskich oficerów upomniał się również rząd gen. Władysława Sikorskiego w Londynie. Stalin wykorzystał próbę wyjaśnienia zbrodni katyńskiej za pretekst do zerwania relacji dyplomatycznych z Rządem polskim i rozpoczęcia realizacji własnego scenariusza: „nowej Polski” – zbudowanej na katyńskiej zbrodni i na katyńskim kłamstwie. W styczniu 1944 roku Stalin ustami Komisji Burdenki ogłosił, że sprawcami mordu katyńskiego są Niemcy: „Wnioski wyciągnięte na podstawie zeznań świadków i zawarte w orzeczeniu specjalistów lekarsko-prawnych co do zastrzelenia polskich jeńców przez Niemców w jesieni 1941 roku zostały całkowicie potwierdzone przez istotne dowody i dokumenty wydobyte z grobów katyńskich”.
W imię interesów geopolitycznych tę wersję skwapliwie przyjęli alianci zachodni: Amerykanie i Anglicy – wbrew dobrze znanym sobie faktom. Raporty odnoszące się do prawdziwego przebiegu tragedii katyńskiej woleli głęboko ukryć w swych sejfach, a na całość rzucić kurtynę milczenia. Nie chcieli przecież tracić tak cennego sojusznika w walce z Hitlerem, jakim w ich oczach jawił się Józef Stalin. Szczytem cynizmu, czy też tak zwanej Realpolitik, było stwierdzenie Winstona Churchilla, który 15 kwietnia 1943 roku powiedział wprost gen. Sikorskiemu: „Są rzeczy, które, choć wiarygodne, nie nadają się do tego, by mówić o nich publicznie”. Tym bardziej o zbrodni katyńskiej milczano w czasach PRL-u, a jeśli już poruszano wtedy tę kwestię, jednym głosem powtarzano kłamliwe stwierdzenia Burdenki: wszystkiemu winni są Niemcy. Potędze kłamstwa przeciwstawiała się jedynie rodzinna ustna tradycja, przekazywana przez całe pół wieku w wielu polskich domach, umacniana między innymi słowami słynnego wiersza „Guziki” Zbigniewa Herberta, które okazały się „do końca nieugięte”. One jedynie pozostały trwałym znakiem prawdy, bo jako przedmioty kłamać nie mogły. One nie były w stanie wybrać Realpolitik. One, przez sam fakt, że były w dołach śmierci, mówiły jednoznacznie o tych, którzy na skutek zbrodni dokonanej wiosną 1940 roku tam się znaleźli.
Dopiero 13 kwietnia 1990 roku sowiecka agencja prasowa TASS opublikowała komunikat, oficjalnie stwierdzający, że za mord polskich oficerów odpowiada NKWD. Jednakże Generalny sekretarz KC KPZR – Michaił Gorbaczow – pół roku potem zlecił Akademii Nauk ZSRR, Ministerstwu Obrony, Prokuraturze, KGB podjęcie „prac badawczych w celu ujawnienia materiałów archiwalnych dotyczących wydarzeń i faktów z historii sowiecko-polskich stosunków dwustronnych, w których wyniku poniosła straty strona sowiecka”. Tak zaczęła się nowa faza katyńskiego kłamstwa, polegająca na próbie relatywizacji sowieckiej zbrodni poprzez wynalezienie swoistego anty-Katynia. Złą sytuację sanitarną i masową umieralność sowieckich jeńców wojny 1920 roku na choroby zakaźne (przede wszystkim tyfus) w polskich obozach – zaczęto zestawiać ze zbrodnią katyńską, jako jej odpowiednik po polskiej stronie.
Wydawać by się mogło: prawda ostatecznie zwycięży i padnie wreszcie pełne pokory słowo: „Przepraszam”. A potem drugie: „Wybaczcie”. Takie nadzieje zaczęły się tlić dwadzieścia lat temu, kiedy to Borys Jelcyn powiedział: „przebaczcie, jeśli możecie”. Potem Rosja wróciła w oficjalnym dyskursie swych władz do półprawd i relatywizacji zbrodni . W masowej debacie publicznej wróciły najgorsze wersje katyńskiego kłamstwa. W 2005 roku, w 65. rocznicę podjęcia przez Stalina zbrodniczej decyzji o wymordowaniu polskich oficerów, główny rosyjski prokurator wojskowy gen. Aleksandr Sawienkow stwierdził, że ludobójstwo na narodzie polskim nie miało miejsca ani na poziomie państwowym, ani w sensie prawnym, i że sprawa została zamknięta jako wojskowe przestępstwo służbowe, związane z przekroczeniem uprawnień służbowych. Inaczej mówiąc, zbrodnia katyńska winna być traktowana jako przestępstwo pospolite, a jej sprawcy powinni być chronieni na mocy przedawnienia. Pięć lat później, 19 marca 2010 roku, kiedy Polska przygotowywała się do obchodów 70. rocznicy Katynia, rosyjski rząd stwierdził, że nie udało się potwierdzić okoliczności schwytania polskich oficerów, a tym bardziej charakteru postawionych im zarzutów a nawet faktu, czy je udowodniono. Co więcej, nie ma nawet pewności, czy Polaków w ogóle rozstrzelano. 6 października 2011 roku rosyjski wiceminister sprawiedliwości Georgij Matiuszkin oświadczył podczas rozprawy przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu, że nie ma dowodów, iż polscy oficerowie zostali zamordowani, stąd należy ich traktować jak osoby „zaginione”. Co więcej, kilkanaście dni później w piśmie do Trybunału Matiuszkin cynicznie stwierdził, że krewni ofiar zbrodni nie cierpieli, bo przecież nie znali swych bliskich.
Niedawno w Katyniu zostało otwarte muzeum poświęcone stosunkom polsko-rosyjskim w XX wieku. Z przygotowanej na tę okoliczność wystawy można się dowiedzieć między innymi o sowieckich jeńcach, którzy ginęli w „polskich obozach koncentracyjnych” czy o tym, że Armia Czerwona 17 września 1939 roku wkroczyła na Kresy Wschodnie, aby „wziąć pod ochronę majątek i życie mieszkańców tych ziem”. Zamiast prawdy historycznej – polityka historyczna, propaganda mająca na celu wybielenie Rosjan i oczernianie Polaków. Przy okazji otwarcia muzeum minister kultury FR Władimir Miedinski opublikował na portalu artykuł pod wiele mówiącym tytułem „Lekcja historii”. Tekst można potraktować jako wykładnię rosyjskiej polityki historycznej wobec Polski.
Kłamstwo smoleńskie
„Zbrodnia katyńska już na zawsze będzie przypominać o groźbie zniewolenia i zniszczenia ludzi i narodów, o sile kłamstwa. Będzie jednak także świadectwem tego, że ludzie i narody potrafią nawet w czasach najtrudniejszych wybrać wolność i obronić prawdę” – to słowa z niewygłoszonego 10.04.2010. przemówienia prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Trzeba pamiętać, że wśród tych, którzy zginęli 10 kwietnia było wiele osób, które podjęły ważną walkę o polską pamięć. O to, by polski naród pozostał związany z przeszłymi pokoleniami. By nie utracił tych połączeń. Aby upomnieć się o prawdę o Katyniu, rankiem 10 kwietnia 2010 roku z warszawskiego Okęcia wystartował rządowy samolot z prezydentem RP Lechem Kaczyńskim, z najwyższymi dowódcami wszystkich rodzajów sił zbrojnych Wojska Polskiego, wysokimi przedstawicielami Sejmu i Senatu, duchownymi, profesorami, osobami szczególnie zasłużonymi dla najnowszej, a także dla niezbyt odległej historii naszej Ojczyny. Nie doleciał…
Już od pierwszych chwil po katastrofie rozpoczęły się rozmaite zabiegi zaciemniające prawdę o przyczynach i przebiegu tragedii smoleńskiej. Najczęściej miały one formę tzw. „wrzutek”, czyli rzekomych przecieków obciążających nieżyjących pilotów, gen. Andrzeja Błasika i prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Pojawiały się dosyć regularnie – w pierwszych miesiącach po katastrofie co kilka dni, potem nieco rzadziej. Zgodnie z zasadami wojny psychologicznej było ich bardzo dużo, często przeczyły sobie wzajemnie, niekiedy zawierały elementy prawdziwe, innym razem były od początku do końca wyssane z palca. Wszystko to miało wywołać wrażenie chaosu, przekonać o niemożności dotarcia do prawdy, zdezorientować i zmęczyć społeczeństwo. Po raz kolejny okazało się, że także w Polsce jest jeszcze wielu ludzi, którzy za wszelką cenę chcieliby, aby nad Smoleńskiem ciągle utrzymywała się gęsta mgła.
Od ośmiu lat trwają zacięte dyskusje nad przyczynami tej tragedii. Prawda z trudem przebija się przez zasieki kłamstw, które od samego początku były podawane do publicznej wiadomości. Dzisiaj wiemy: przed startem Tu-154M nie było kłótni między gen. Błasikiem a kpt. Arkadiuszem Protasiukiem, nie było kilku prób podchodzenia do lądowania; prezydent nie kazał pilotom za wszelką cenę lądować; generał Andrzej Błasik nie był pijany; niewytłumaczalne jest zawieszenie działania praw dynamiki Newtona, bo przecież bezpośrednie uderzenie samolotu w ziemię musiałoby skutkować ogromnym lejem, a tego leju nie było, mimo że grunt był dość miękki; Rosjanie wcale nie byli nam przychylni; w Smoleńsku nie przekopano ziemi na metr głębokości, centymetr po centymetrze; ciała niektórych osób nie zostały właściwie zidentyfikowane, niektóre z nich zostały wprost zbezczeszczone; rząd polski świadomie oddał śledztwo w ręce Rosjan, zgadzając się na zastosowanie konwencji chicagowskiej, by za nic nie odpowiadać…
Kłamstwo smoleńskie, w porównaniu do kłamstwa katyńskiego, ma krótką historię, ale jakże podobną. W obu przypadkach Rosjanie powołali komisje, których celem było zafałszowanie a nie wyjaśnienie przyczyn tragedii. Kłamstwa komisji: Burdenki i Anodiny (a potem powtórzone przez Komisję Millera) są z tej samej sowieckiej szkoły. Na szczęście, o faktach smoleńskich świadczą nie tylko martwe przedmioty. Świadczą przede wszystkim żywi ludzie. Nieugięci. Dlatego mam nadzieję, że prawda szybko zwycięży, bo tylko prawda jest ciekawa…
Dariusz Kaczanowski
Skomentuj