Rozmowa z Sebastianem Rácz – żyrardowianinem, prawnikiem, bankowcem, biznesmenem i emigrantem
JJ – Jest Pan emigrantem z Polski. Proszę przypomnieć swoje związki z Polską i powiedzieć od kiedy można uważać Pana za emigranta? No i oczywiście proszę przypomnieć swoje mocne związki z Żyrardowem.
SEBASTIAN RÁCZ – W pierwszym roku życia spotkał mnie dość poważny wypadek, który zmienił życie rodziców. Od tamtej pory przez długi czas wszystko kręciło się wokół zorganizowania dla mnie opieki medycznej. W latach 80' to nie było takie proste i rodzina przechodziła przez piekło, żeby „załatwić” dla mnie takie podstawy jak chociażby bandaże. Tata wciąż wspomina pewnego miejscowego proboszcza, który za sporą ilość dewiz chciał mu sprzedać opatrunki, które dostawał z zagranicy w ramach pomocy humanitarnej. Miał cały garaż pełen paczek. Pewnie wtedy się zaczęła w domu otwarta niechęć do Kościoła.
Chcąc zapewnić sobie lepszy byt, a dla mnie lepszą opiekę, rodzice wyjechali do Czechosłowacji, kraju ojca (zapomniałem wspomnieć, że poznali się w NRD). Pomimo bliskości ustrojowej wszystko stało się jakieś prostsze i bezstresowe. Absolutnie żadnego problemu z opieką zdrowotną, pracą, mieszkaniem.
Teoretycznie wtedy właśnie zostałem emigrantem. Ale nigdy się tak nie czułem – nie wiem nawet jak powinien się czuć emigrant.
Wróciliśmy do Żyrardowa na początku lat '90. Chodziłem do Szkoły Podstawowej nr 7. Udało się przeskoczyć rok, więc zawsze byłem najmłodszy w klasie. Szczególnie miło wspominam nauczycielkę języka polskiego – Panią Elżbietę Iwanicką. Była najsurowszym pedagogiem jakiego w życiu spotkałem. Nigdy nie dostałem z wypracowania oceny lepszej niż 3-. Wstyd przyznać, ale bałem się Jej strasznie. I właśnie dzięki temu nauczyła mnie czytać i pisać. Do tej pory jestem Jej za to niezmiernie wdzięczny i wspominam Ją z wielką sympatią.
Miałem przyjemność chodzić do Liceum przy Zespole Szkół Medycznych. Wielki różowy budynek na ulicy Waryńskiego. Również i tam spotkałem nauczycieli, którzy w dużym stopniu ukształtowali mój charakter. Wymienię chociażby Panie Krystynę Szemet i Barbarę Cieplak, no i oczywiście Panią Marię – bibliotekarkę, która łaskawie wpuszczała mnie na tyły biblioteki, gdzie miałem „swój” fotel i mogłem czytać w ciszy i spokoju.
JJ – Jest Pan przedstawicielem dużej, poważnej firmy, a wcześniej pracował Pan w innych dużych firmach. Proszę powiedzieć, czy zrobienie tzw. kariery na Zachodzie to rzecz trudna?
SEBASTIAN RÁCZ – Mała dygresja z mojej strony – szczerze mam już dość narzekania osób, które nie mogą sobie znaleźć pracy po studiach i obwiniają za to każdą możliwą instytucję, włącznie z rządem, który ich zdaniem powinien zmusić uczelnie do zmiany programów nauczania tak, by absolwenci byli bardziej atrakcyjni na rynku pracy. Rynek rządzi się swoimi prawami i musimy pamiętać, że nikomu nic się nie należy. Jeśli nie mam pracy w tym mieście, szukam w innym. To samo dotyczy kraju. Świat stoi otworem. Wystarczy mieć otwarty umysł, być zdeterminowanym i nie bać się.
Sam jestem tego przykładem. W trakcie studiów działałem w wolontariacie i w samorządzie studenckim. Na czwartym roku dotarła do mnie plotka, że mBank (bank internetowy) będzie otwierał się na czeski i słowacki rynek. Praktycznie co tydzień wysyłałem im swoje CV na każdą możliwą pozycję. Tak długo ich męczyłem, aż mnie w końcu zatrudnili do swojego biura w Łodzi. Moim jedynym atutem była znajomość języka czeskiego. Pomagałem HR przy rekrutacji nowych pracowników, szkoliłem agentów w Call Center, przygotowywałem procedury i ramy działania nowego wydziału. I jednocześnie studiowałem dziennie w Lublinie. Przed przyjęciem oferty pracy rozmawiałem ze swoim dziekanem i ten bez zastanowienia wyraził zgodę. Wykładowcy łaskawie przymykali oko na moje nieobecności, za to na egzaminach traktowali mnie niezwykle surowo – ot tak, dla równowagi. Zahaczyłem też o studia podyplomowe z bankowości. Większość byłaby zadowolona, ale mi czegoś brakowało.
W którymś momencie zdecydowaliśmy z żoną, że czas na zmianę. Dałem wypowiedzenie, spakowaliśmy wszystko co nasze do auta i wyjechaliśmy do Pragi. Tu zaczyna się moja druga, a pierwsza świadoma emigracja z własnego wyboru. Za oszczędności wynajęliśmy małe mieszkanko z widokiem na rzekę i zacząłem szukać pracy. Zajmowałem się tym średnio 12-14 godzin dziennie. Pieniądze się skończyły. Było nieciekawie.
Którejś niedzieli, ponad miesiąc od przyjazdu wysłałem żonę do sklepu z ostatnim banknotem. Mieliśmy ochotę na czekoladę. Wróciła rozpromieniona, udało jej się sporo zaoszczędzić. Popłakaliśmy się kiedy okazało się, że za ostatni grosz mamy wyrób czekoladopodobny z Radomia…
Następnego dnia telefon zadzwonił i tak oto zostałem Analitykiem Kredytowym.
Spora międzynarodowa firma budowlana z centralą w Meksyku. Mam się tam zajmować analizą ryzyka kredytowego, przygotowywaniem raportów, prezentacji. Dostałem dwa atrybuty człowieka sukcesu – laptopa i komórkę.
W branży budowlanej większość zakupów dokonuje się wcześnie. Codziennością były telefony o 5 rano. Moim celem było ograniczenie ilości ryzykownych transakcji, tym samym byłem zmuszany do blokowania znacznej ilości umów. Kierownictwo było zadowolone, ale koledzy z biura – głównie handlowcy – szczerze mnie nie znosili.
Wtedy zdałem sobie sprawę, że Praga jest jednym z najpiękniejszych miejsc świata, ale nie mogę tam mieszkać ze względu na zbyt dużą ilość Czechów. Zamówienie biletów lotniczych było już tylko kwestią czasu.
Na prawdziwym Zachodzie liczy się tylko doświadczenie zdobyte na Zachodzie. Nikogo nie interesuje kto kim był na Wschodzie i jaki ma tytuł przed nazwiskiem. Zacząłem od pracy typu „Entry Level” z najniższą krajową pensją. Odbierałem telefony w call centre. Przez ponad rok rozmawiałem po 9 godzin dziennie ze zdenerwowanymi Brytyjczykami i Amerykanami, którzy chcieli złożyć reklamacje, poskarżyć się, lub czasem tylko na kogoś wydrzeć. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – miałem darmowy intensywny kurs języka angielskiego. Niedługo potem monitorowałem jakość rozmów innych agentów i wciąż starałem się znaleźć lepszą pracę.
Celowałem wysoko – Google, Amazon, PayPal, Dell. Przyjęli mnie do Apple.
JJ – Pana polskie korzenie ułatwiały to wszystko, czy utrudniały?
SEBASTIAN RÁCZ – W moim otoczeniu nigdy nie spotkały mnie z tego powodu żadne nieprzyjemności. Prawdę mówiąc, pytanie o pochodzenie jest trochę faux pas. Nie ma to absolutnie żadnego znaczenia i jest traktowane raczej jako ciekawostka. Czasem może być sporym atutem – głównie ze względu na znajomość oryginalnego języka.
JJ – Tak, ale człowiek bez korzeni wiele traci. Nie wie kim jest, nie jest związany z żadną tradycją narodową, zastanawia się który język jest jego językiem.
SEBASTIAN RÁCZ – Moje korzenie sięgają bardzo głęboko. Naprawdę wiem kim i skąd jestem. Przodkowie ze strony ojca wywodzą się z Serbii – wyjechali stamtąd na teren dzisiejszych Węgier w czasach narastającej islamizacji Bałkanów. Dziadek miał wąsa i chodził w kapeluszu. Moja babcia jest Cyganką ze Wschodniej Słowacji, która pomimo, że jest niepiśmienna regularnie sama odwiedza rodzinę rozsianą w Europie i Ameryce. To po niej mam dryg do podróży i częstego przestawiania mebli. Rodzina mamy pochodzi z Żelechowa – miasteczka, które przed wojną było znaczącym sztetł z dwoma szkołami rabinackimi. Na studiach zainteresowałem się tym mocniej. Plotki potwierdziły się w metrykach. Zrobiłem nawet testy DNA na obecność charakterystycznej dla aszkenazyjskich Żydów haplogrupy. No i bingo.
Wracając do pytania – mówię trzema językami i jestem osadzony w pięciu kulturach – czy nadal uważa Pan, że czegoś mi brakuje?
JJ – Wprost przeciwnie. Czym zajmuje się Pan zawodowo teraz?
SEBASTIAN RÁCZ – Robię to co lubię, mam nielimitowany czas pracy, poznaję ludzi z całego świata i w dodatku jeszcze mi za to płacą.
JJ – Tak, ale to są ogólniki. Proszę powiedzieć konkretnie czym się Pan zajmuje i jaki poziom dochodów to zapewnia. Czytają ten wywiad w Polsce młodzi ludzie, którzy się zastanawiają pewnie, co to znaczy, że ktoś odniósł sukces zawodowy, finansowy i zrobił tzw. karierę.
SEBASTIAN RÁCZ – Na początek zaznaczę, że wcale nie uważam się za człowieka sukcesu. To zdecydowanie zbyt mocno powiedziane. Ciężko pracuję i wierzę, że moja kariera się dopiero zaczyna.
Od ponad dwóch lat zatrudnia mnie europejska centrala Apple – amerykańskiej korporacji, która jest mi szczególnie bliska ze względów osobistych. W wieku kilkunastu lat marzyłem o tym, żeby kiedyś chociaż móc kupić sobie komputer tej marki, a dziś zajmuję się automatyzacją w procesie zamówień dla strategicznych klientów korporacyjnych. Projekt, którym zarządzam pozwolił na stworzenie nowego modelu biznesowego, który zarabia setki tysięcy dolarów dziennie. Firma mnie docenia, niedawno dostałem nawet asystenta (który – jeśli to ma jakieś znaczenie – jest nieźle wykształconym Brytyjczykiem). Do tego dochodzą również spotkania z klientami, sporadycznie wyjazdy.
Co do dochodów, zarabiam wystarczająco, by utrzymać siebie i żonę, która pracuje charytatywnie. Mamy wygodne mieszkanie z ładnym widokiem. Niedawno kupiliśmy samochód. Z drugiej strony nie jeździmy na wakacje – ze względów zawodowych muszę być zawsze pod telefonem i z dostępem do internetu. Ale to absolutnie nic nie szkodzi, bo nad morze możemy dojść spacerem.
JJ – Wiele mówi się o polskiej emigracji, zwłaszcza do Wielkiej Brytanii, Irlandii i USA. Jak Pan ocenia „siłę rażenia” polskiej emigracji w porównaniu do innych grup narodowościowych?
SEBASTIAN RÁCZ – W branży i środowisku, w którym się obracam niestety nie ma wielu Polaków. Nie mam praktycznie żadnych polskich znajomych i sąsiadów. Mam za to przyjaciół i współpracowników z tak odległych miejsc jak Australia, Namibia, USA, Indie, Chiny, Singapur czy Japonia.
Czy to znaczy, że nie ma tu Polaków? Wręcz przeciwnie. Moje miasto liczy sobie około 120 tysięcy mieszkańców, z tego niemal 20 tysięcy przyjechało z Polski. Bez problemu mogę wejść do większości restauracji, sklepów czy warsztatów i zacząć mówić po polsku. Jeśli ktoś przyjeżdża z Polski i nie umie się przestawić, wykrzesać z siebie energii – będzie mu niezwykle ciężko. Moja żona pracuje w organizacji charytatywnej i ma z takimi osobami do czynienia codziennie. Nie chcę generalizować, ale cechuje je roszczeniowy stosunek do świata. Oczekują wiele nie chcąc dać nic w zamian. Często nawet nie znają miejscowego języka.
Przyznam, że słyszy się niepochlebne opinie – szczególnie w kontekście wykorzystywania systemu socjalnego.
W Europie Wschodniej komunizm okaleczył nas szczególnie mocno niszcząc podział na grupy społeczne. Wszyscy są tam sobie równi i de facto stąd się bierze niesprawiedliwość społeczna (uważa się, że sprawiedliwie znaczy po równo), powszechna apatia, brak energii do działania.
Zachodnia Europa zachowała tradycyjny podział na warstwy społeczne – ludzie wiedzą czego się od nich wymaga i jednocześnie wiedzą na co mogą sobie pozwolić, a na co nie. Taki podział jest również niezwykle motywujący – dzięki ciężkiej pracy osoba ambitna może się piąć. I wszyscy będą ją wspierać.
Dlatego może taki Francuz czy Hiszpan odnajdzie się tu dużo łatwiej, a Polak jednak zawsze trochę odstaje.
JJ – Ma Pan bardzo ciekawe korzenie, wspominał Pan już o tym. Z tego co widzę, to może Pan mieć problemy z określeniem tożsamości. Czy to pomaga na emigracji czy przeszkadza?
SEBASTIAN RÁCZ – Nie mam absolutnie żadnego problemu z poczuciem własnej tożsamości i samookreśleniem. Jest Pan jedną z pierwszych osób, która mnie o to pyta od czasu wyjazdu na Zachód.
Będąc dzieckiem mieszkałem w Czechosłowacji i tam rówieśnicy uważali mnie za Polaka. Po powrocie do Polski byłem postrzegany jako Czech. Ludzie na siłę starają się każdego określić i zaszufladkować. Naturalnie stereotypy pełnią do pewnego stopnia ważną funkcję w społeczeństwie. Są drogowskazem, który umożliwia poruszanie się po nieznanych gruntach.
Tu gdzie teraz jestem nie ma czegoś takiego. Nikt nie powie: ten Polak, lub ten Niemiec z działu takiego i takiego. Każdy sam kreuje swoją markę i to jak jest postrzegany. Narodowość to tylko etykieta – trzeba być ponad to.
Wielokulturowość pozwala na większą otwartość, a to w biznesie duża zaleta. Łatwiej się odnaleźć – szczególnie gdy pracuje się z ludźmi z wszelkich możliwych stron świata.
JJ – Czy wróci Pan kiedyś do Polski i dlaczego nie? :)
SEBASTIAN RÁCZ – Czy wrócę? Odpowiem słowami z przeczytanego niedawno artykułu Piotra Ikonowicza: „Młody człowiek tłumaczy swój emigracyjny wybór spokojnie, bez zacietrzewienia: „…między innymi dlatego wyjechałem do kraju, w którym mimo kryzysu i bankructwa elit politycznych żyje się ludziom jakby normalniej, po ludzku jakoś tak…” No właśnie. Po ludzku. Bo to nie Polska jest najważniejsza. (…) Ważny jest człowiek."
Tutaj ktoś, kto chce pracować, będzie pracował i będzie mu się żyło normalnie. Bez zmartwień i stresów.
A jeśli będzie w czymś dobry i będzie się przykładał – będzie mu się żyło naprawdę nieźle. I tak powinno być w każdym banku…
rozm. Jerzy Jankowski
Skomentuj