Przed wyborami dużo mówiło się o zalegających trupach w szafie, które zostały po rządach poprzedników. Jednym z nich jest Muzeum Lniarstwa (w organizacji). Przypomnijmy, że w ubiegłym roku został przedłożony i przegłosowany projekt powołania muzeum. Głównymi eksponatami stały się maszyny na zakup, których pozyskano środki zewnętrzne. Stworzono dwa etaty, w tym jedno kierownicze, a na otwarcie zorganizowano koncert, wpuszczono kilka wycieczek, zorganizowano targi świąteczne i… praktycznie muzeum zostało zamknięte. Powód – niemożność korzystania z muzeum ze względu na bezpieczeństwo zwiedzających.
Zaraz po wyborach, przyszłość muzeum stanęła pod znakiem zapytania. A to za sprawą konieczności podjęcia szybkiej decyzji w sprawie skorzystania z zewnętrznych środków na remont budynku muzeum. Przesunięcie środków w budżecie na wkład własny oznaczało de facto zgodę na istnienie muzeum, natomiast brak akceptacji: koniec tej placówki. Każda decyzja pociągała za sobą poważne konsekwencje finansowe. Radni ponownie stanęli przed trudnym wyborem. Za cały komentarz niech służą słowa jednej z radnych, która stwierdziła, że po głosowaniu w sprawie budżetu, znowu musi wybierać mniejsze zło. Rozumiem oburzenie radnej. Ja też nie czułem się komfortowo, ale zostaliśmy wybrani po to by mierzyć się z trudnymi sprawami i szukać jak najmniej dotkliwych dla miasta rozwiązań. Niestety, ale „dziedzictwo”, jakie pozostawili po sobie poprzednicy nie będzie nam tego zadania ułatwiać.
Decyzja o braku remontu oznaczała zwrot pozyskanych środków na zakup maszyn, utratę zwrotu zaoszczędzonych środków z innych projektów oraz groźbę zakazu pozyskiwania środków zewnętrznych na okres trzech lat. Zwłaszcza ta ostatnia kara byłaby bardzo dotkliwa dla naszego miasta biorąc pod uwagę to, że w tak ciężkiej sytuacji budżetowej, realizacja poważnej inwestycji bez środków zewnętrznych nie byłaby praktycznie możliwa. Natomiast decyzja przeprowadzenia remontu oznaczała dalsze ponoszenie kosztów na funkcjonowanie muzeum, co w istniejącej sytuacji finansowej miasta byłoby również sporym obciążeniem. Podjęcie decyzji komplikował fakt, że muzeum funkcjonuje w budynku, który nie jest własnością miasta oraz to, że jest on objęty sprawami sądowymi i komorniczymi. W związku z tym należy się liczyć z tym, że sprawy własnościowe budynku będzie trzeba w przyszłości uregulować poprzez zakup nieruchomości przez miasto. Pikanterii dodaje fakt, że zakupione maszyny mają wartość muzealną tylko w budynku, w którym obecnie się znajdują. W praktyce oznacza to brak możliwości przeniesienia maszyn w inne miejsce.
W dyskusji nad przyszłością muzeum podnoszono różne argumenty takie jak: konieczność ocalenie resztek dziedzictwa naszego miasta, wcześniejsze nadanie osadzie fabrycznej statusu Pomnika Historii oraz w konsekwencji ubieganie się o wpisanie na listę UNESCO. Nie bez znaczenia były też argumenty związane z potrzebą ożywienia zapomnianego Bielnika oraz tym, że miasto nie ma takiego budynku, w którym można byłoby organizować koncerty i różnego rodzaju imprezy artystyczno-kulturalne. Przeciwnicy natomiast, choć dostrzegali potrzebę istnienia takiej placówki, powoływali się na obecną fatalną sytuację finansową miasta i potrzebę ograniczania wydatków oraz liczne wątpliwości związane z samą organizacją muzeum. I tak naprawdę wszyscy mieli rację. W obecnej sytuacji nie było dobrego wyboru. Należy jednak podkreślić, że radni nie zastanawiali się nad tym czy muzeum ma dopiero powstać, ale musieli podjąć decyzję czy ta placówka ma dalej funkcjonować czy nie. I na to pytanie radni w większości odpowiedzieli twierdząco.
Dariusz Kaczanowski
Skomentuj